Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

— Ale komu?
— O to bądź spokojny, ja sam znajdę ci Żydka, który tę sumę chętnie nabędzie.
— Z moją stratą naturalnie.
— Spodziewam się, że stracisz na tej tranzakcyi, ale na to rady niema. Ratuj co można, jedź w świat i na przyszłość strzeż się wszelkich spraw sercowych. Niezawsze to bezpieczne, a w twoim wieku stanowczo szkodliwe.
Przez kilka dni zrzędu pan Hieronim i jego przyjaciel byli w ciągłych podróżach. Pierwszy dobijał targu o dzierżawę, drugi starał się znaleźć nabywcę na sumę. Udało mu się to wreszcie, przy pomocy licznej rzeszy faktorów, ale ledwie połowę mu dali.
Po załatwieniu tej sprawy, pan Winterblum do Magdzina już nie wrócił, lecz koleją żelazną udał się w dalekie strony. Pan Hieronim zaraz dzierżawę objął, a do pana Ludwika zostawił list, w którym usprawiedliwiał swój postępek:
„Nie weźmiesz mi tego za złe, pisał, ale inaczej zrobić nie mogłem. Ja ci w Magdzinie potrzebny nie jestem. Kaliński, do którego masz wielkie zaufanie, da sobie z gospodarstwem radę. Ja muszę sobie los zabezpieczyć. Trafiła mi się korzystna dzierżawka, więc ją biorę. Nie wiem, gdzie się w tej chwili obracasz, więc żegnam cię listownie. Powodzenia wszelkiego ci życzę.”
Zakończył czułościami i uściskami dla pana Ludwika i dla Anielci. List złożył na ręce pani Józefy i odjechał, pozostawiwszy gospodarstwo na opiece karbowego i służby.
Kaliński, powróciwszy z drogi, wprost do dworu się udał, w przypuszczeniu, że już pana Ludwika i Anielcię zastanie. Przygotowany był do stoczenia utarczek o Winterbluma, odkrycia całej jego przeszłości i położenia tamy dalszym jego rządom. Przygotowany był do walki, a tymczasem nie zastał nieprzyjaciela na placu.
Gdy do dworu wszedł, wybiegła ku niemu ciotka Anielci, prawie zrozpaczona.
— Bogu dzięki! — zawołała, — żeś pan nareszcie przyjechał, bo doprawdy nie rozumiem, co się tutaj wyrabia.
— Cóż takiego?
— Uciekają wszyscy, jak od miejsca zapowietrzonego. Ów pan, którego nazwiska spamiętać nie mogę...
— Winterblum.
— No tak... zniknął jak kamfora, nawet nie był łaskaw pożegnać się ze mną. Hieronim także nas opuścił...
— Chyba tylko chwilowo.
— Ale gdzież tam! na zawsze. Nie chce tu dłużej być, mówi że dość już się nawysługiwał ludziom, że czas o sobie pomyśleć, o zabezpieczeniu kawałka chleba na starość. Perswadowałam, prosiłam, żeby przynajmniej do czasu powrotu Ludwika został, ale gdzietam...
— Czy wolno zapytać, dokąd się udał pan Hieronim?
— Dzierżawę wziął i będzie gospodarował. Bardzo to dobrze, ale dlaczego nie uprzedził, dlaczego zostawił tu cały majątek na łasce losu?... Nie wyobrazi pan sobie, jak się bałam. Nie mogłam sypiać z obawy, zdawało mi się, iż podpalą budynki, napadną, zabiją mnie. Sama jedna kobieta w takiej pustce bez żadnej opieki.
— Przecież, Bogu dzięki, nic się złego nie stało.
— Ale mogło.
— Miejmy nadzieję, pani dobrodziejko, że i nadal nieszczęścia omijać nas będą. Tych, którzy