Anielcia, gdy jej powiedziano, że ojciec wzrok odzyskał, zawołała z uniesieniem: cud! cud! lecz lekarz, który operacyi dokonał, rzekł, że takie cuda dzieją się niemal codzień w szpitalach i klinikach — i dodał, że co jest nadzwyczajnego w tym wypadku, to to mianowicie, że pozwolono biednemu człowiekowi tak długo znosić ciężkie kalectwo i że przez tyle czasu pozostawiono go bez ratunku.
Pan Ludwik niejeden szczegół sobie przypomniał teraz, niejednę okoliczność, na którą dawniej uwagi nie zwracał. Pan Hieronim sprowadzał mu różnych jakoby lekarzy, którzy definiowali, że cierpienie jest nieuleczalne i że kuracya może jeszcze gorsze następstwa sprowadzić, w ostatnim znów czasie inny przyjaciel, p. Mieczysław, także leczenie uważał za bardzo ryzykowne, a aczkolwiek nie odradzał wprost, jednak namawiał, żeby nie śpieszyć i odłożyć na później. To wszystko wyjaśniło się teraz panu Ludwikowi, i namawianie do udzielania plenipotencyi generalnej, i rzekoma konieczność sprzedaży lasu, i inne wydatki nadzwyczajne i odsuwanie Kalińkiego — wszystko stało się jasnem i zrozumiałem.
— Tyś moja wybawicielka i opiekunka — mówił do córki, — tobie teraz wszystko zawdzięczam.
— Nie mam innej zasługi — odrzekła, — nad szczere pragnienie ratowania cię, ojcze, ale moje najlepsze chęci nie mogłyby nic zdziałać, wobec przeszkód ze strony... tamtych. Sama jedna nicbym nie mogła poradzić, gdyby nie panowie Kalińscy. Młodszy zachęcił mnie, natchnął nadzieją, że można ojcu światło przywrócić, starszy o fundusze na to się postarał. Musieliśmy uciec się do podstępu, bo, biedny ojcze, byłeś tak oplątany, żeś już i energią i wolę własną utracił. Ojciec tak wierzył temu panu... Winterblumowi, że chciał nawet...
— A proszę cię, Anielciu, nie wspominaj już o tem... Wstyd mi, żem się dał tak obałamucić szkaradnie... No, moje dziecko, wykreślmy go z naszej pamięci nazawsze. Wróćmy do domu, ruina tam być musi i spustoszenie.
— Choćby nawet kamień na kamieniu nie został, nie upadniemy jednak, będziemy pracowali. Bóg da siły. Zresztą, ojczulku drogi, tak źle jak sądzisz nie jest.
— Alboż ty się znasz na tych sprawach, moje dziecko?
— Ja nie, ale pan Kaliński się zna, a jestem z nim w ciągłej korespondencyi. Wczoraj list otrzymałam od niego.
— I cóż donosi?
— Ciekawe rzeczy. Panowie tamci chcieli wyprzedać wszystko z folwarku, ale pan Kaliński przewidział i kazał ludziom pilnować, aby ani jednej słomki nikt się nie ważył wziąć. Pomimo gniewu wuja Hieronima, ludzie to polecenie wypełnili, powołując się na rozkaz ojca.
— Na mój? nie wiedziałem przecież o niczem.
Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/86
Ta strona została skorygowana.
LEŚNICZY.
OBRAZEK WIEJSKI
PRZEZ
Klemensa Junoszę.
(Dalszy ciąg.)