Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

— Pan Kaliński to zrobił, a sam odjechał pod jakimś pretekstem. Gdy po dwóch tygodniach powrócił, nie zastał już ani wuja Hieronima, ani naszego gościa.
— Co?
— Wyprowadzili się obadwaj z Magdzina... wuj Hieronim dzierżawę jakąś wziął, a tamten pan czmychnął w świat... uciekł, bo zmiarkował, że Kaliński wiadomości o nim zbierał. To, proszę ojca, jak się pokazało, oszust był, kryminalista... zresztą dowie się ojciec od Kalińskiego.
— I ja takiemu człowiekowi chciałem powierzyć twoję przyszłość, twój los, to okropna rzecz!
— Niech ojciec o tem nie myśli... niebezpieczeństwo usunięte, minęło.
Daremnie siliłby się ktoś opisać wrażenia, jakich doznawał pan Ludwik. Świat się przed nim otworzył, ponętny, piękny, skąpany w blaskach, wspaniały. Wszystkie cuda przyrody, umarłe przez tak długi czas dla niego, zmartwychwstały teraz i stanęły przed jego oczami w całym blasku i uroku.
A ta córka, którą dzieckiem znał tylko, przedstawiła mu się jako piękny, rozwijający się kwiat, jako żywy obraz tej, którą niegdyś kochał nad życie. Nic nie sprawiało mu takiej rozkoszy jak to, że nareszcie córkę widzieć może. Kochał ją zawsze, teraz, zobaczywszy, pokochał bardziej, niż kiedykolwiek. Uczuł w sobie budzące się siły, gotów był do pracy, do walki z losem, z niepowodzeniem.
Kiedy już odjeżdżali z Warszawy, przyszedł, aby ich pożegnać, Adaś Kaliński.
Anielcia spojrzała na ojca, a w oczach jej można było wyczytać niemą prośbę.
Zrozumiał ją pan Ludwik i, wyciągając rękę do młodego człowieka, rzekł:
— Żegnamy pana tutaj, w nadziei, że go powitamy w Magdzinie...
— Powitamy serdecznie — dodała Anielcia, podając mu rękę.
Adaś zdobył się na odwagę, rączkę tę ujął i do ust przycisnął.
Ciotka Józefa łzami się zalała, ujrzawszy pana Ludwika i Anielcię. Ona nie należała do żadnych machinacyj, wierzyła wszystkim, a więc i panu Hieronimowi i gościowi owemu, przekonana, że każdy w najlepszej wierze i najszczerszych intencyach działa. W gołębiem swojem sercu nie przypuszczała, że istnieją na świecie podłość, egoizm, chciwość, nie zastanawiała się nawet nad tem. Rządziła domem ociemniałego kuzyna, rządziła poswojemu, uczciwie, starając się, aby było jaknajwięcej drobiu, nabiału, żeby była pełna spiżarnia, dobre obiady i przysmaczki do stołu. Poza tę granicę umysł jej nie wybiegał. Ujrzawszy pana Ludwika widzącym, gotowa była uznawać w tem cud, gotowa przypisać go swoim modlitwom gorącym. Rzuciła mu się na szyję, winszowała ze łzami.
Kaliński na powitanie rękę wyciągnął, ale pan Ludwik nie dotknął jej, lecz go w objęcia pochwycił i ucałował, mówiąc.
— Tyś mój jedyny przyjaciel, brat, zbawca! Czem wynagrodzę ci tę przychylność, jakąś mi w nieszczęściu okazał?
— Już jestem za nią wynagrodzony aż nadto — odrzekł stary — tem, żeś mnie pan przyjacielem nazwał, całe życie pracowałem na to... Czeka nas, panie, dużo roboty, będziemy musieli pracować ciężko, oszczędzać, żeby wszystkie szczerby naprawić, żeby majątek ocalić i pannie Anieli przyszłość zabezpieczyć.
Uśmiechnęła się na to Anielcia.
— Nie bójcie się o mnie — rzekła, — moja przyszłość zabezpieczona.