Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Stefan ujął rękę narzeczonej i ucałował serdecznie.
— Myślałem już o tem — rzekł — ale co poradzić, w jaki sposób wpłynąć na niego? Zanim odjechał, perswadowałem, prosiłem — po odjeździe powtarzałem moje prośby listownie...
— Listownie? Więc pan wiesz, gdzie on się znajduje?
— Wymówiłem się nieostrożnie, panno Celino, a zresztą przed panią nie chcę udawać... wiem, gdzie jest Stanisław, nie dalej jak wczoraj pisał do mnie.
— Co go tam zatrzymuje? dlaczego nie wraca?
Stefan zakłopotany był tem zapytaniem. Celinka nalegała.
— Gdzie jest? gdzie on jest? powiedz mi, powiedz, panie Stefanie, powiedz dla mojej spokojności, ja nie powtórzę nikomu, powiedz mi, panie Stefanie, ja tak bardzo proszę.
— W tej chwili jest pewnie jeszcze w Paryżu, następnie podobno ma jechać do Włoch.
— Po co? na miłość Boską, po co? co go tam ciągnie, co go skłania do przebiegania Europy, którą przecież zna doskonale oddawna?
Stefan niechętnie machnął ręką.
— Co go skłania? — rzekł — kobieta...
— Więc to miłość nieszczęśliwa — ach! biedny, biedny Stasieczek!
— Pani, to nie miłość — to szaleństwo.
— Dla czegoż mamy tak nazywać to uczucie? czyż Stasiowi nie dał Bóg serca, tak samo jak wszystkim innym ludziom, czyż mu nawet uczucie miłości ma być obcem, nieznanem?