Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc jedź, znajdź go, odszukaj. Powiedz mu niech wraca, powiedz, że my go tak kochamy, tak tęsknimy bez niego.
Stefan zamyślił się smutnie.
— Pojadę — odpowiedział. — Przyrzekam to pani.
— Ciekawam też dokąd i po co? — zapytała Mania, która niepostrzeżenie zbliżyła się do rozmawiających.
— Czy słyszałaś naszą rozmowę? — zapytała Celinka.
— Nie mam zwyczaju podsłuchiwać rozmów... doleciał mnie tylko jeden wyraz: pojadę! zapytałam więc pana Stefana, dokąd? nie odpowiedział mi wprawdzie, ale ja się też o odpowiedź nie napieram, nie jestem bardzo ciekawa.
— Zwracam uwagę pani — rzekł Stefan — że dotychczas nie dałaś mi pani przyjść do słowa, tak dalece, że nietylko nie mogłem odpowiedzieć na pytanie, ale nie zdążyłem nawet pani przywitać i uścisnąć jej rączki.
— To delikatna przymówka, że niby jestem taka gadatliwa... wszak prawda?
— Ależ, broń Boże!
— Nie, nie, panie dobrodzieju, nie trzeba się zapierać, już mówiłeś pan kilka razy, że jestem podobną do cioci, a chociaż nie ma w tem nic złego, jednak... Zresztą nie dopytuję się dokąd pan jedzie, bo bardzo łatwo mogę się domyśleć... taki zawzięty gospodarz jak pan to jeździ tylko po jarmarkach, kupuje konie, woły, krowy, a sprzedaje pszenicę, żyto, owies — same śliczne rzeczy.
— Cóż robić, panno Marjo? fiołki i róże niewieleby przyniosły dochodu, trzeba więć pszenicą handlować.
— Ale to jest najlepsze! ja kłócę się z panem a zapomniałam po co tu przyszłam. Na herbatę państwo chodźcie. Ciocia już powróciła z folwarku i oczekuje nas w stołowym pokoju. Chodźcież więc prędzej i nie dajcie czekać na siebie.