Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

rzucisz, bo cię znam, żebyś w piekło poszedł za niemi.
— No, to prawda, ale wszystko ma swoje granice.
— To znowu inna kwestja. Tymczasem powiedzże mi co jest?
— A cóż ma być — kapusty panicz narobił i pojechał.
— Jakiej kapusty?
— Kapusty! panie regencie! bigosu takiego, że jak człowiek pomyśli, to się kwaśno w gębie robi.
— Mianowicie?
— Naprzód zabrał mi wszystko co tylko miałem w kasie. Niewiele tam tego było, ale zawsze... Rata Towarzystwa niezapłacona, podatki i robociznę płaciłem swojemi. Dotychczas to jakoś wystarczyło, ale teraz, gdy się i te moje biedne kilka tysięcy rozlazły, rób co chcesz, na przyszły tydzień robotnika nie zapłacę.
— To nie dobrze — mruknął regent.
— To nietylko nie dobrze, panie regencie, ale uczciwszy uszy — to paskudnie! Cóż ja zrobię? będę prosił Kaśki, albo Magdy, żeby mi na kredyt do żniwa chodziła? ale nie koniec na tem — zaczynają nas żydzi najeżdżać.
— Po co? — zapytał regent.
— Po zboże, panie regencie, po zboże. Narobił pan Stanisław kontraktów, na pszenicę, na żyto, dał najniegodziwsze terminy — teraz upominają mi się już o dostawę... Powiadam panu regentowi, pomarnował poprostu za psie pieniądze.., a opisali go żydzi jak węża! Są takie kontrakty, że gdyby nieboszczyk z grobu wstał a baczył, toby drugi raz dostał zapalenia mózgu i umarł... Jak mi Bóg miły, panie regencie, takby umarł, jak dwa razy dwa cztery.