Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— A czy niewiadomo panu, dużo tam tego zboża na ogół sprzedano?
— Alboż ja wiem? mnie się zdaje, że nawet nie będziemy mieli tyle wszystkich zbiorów, nie mówiąc już nic o zasiewie, ordynarji i o tem, co na własny użytek potrzeba.
Regent przeszedł się kilkakrotnie po pokoju.
— To źle, to bardzo źle — mruczał pod nosem.
— Tak, tak, panie regencie, to casus paskudeus — przytwierdzał rządca — bo to łatwiuteńko jest w takie błoto wleźć, ale wyleźć z niego, jak dla mnie przynajmniej, nie sposób — ja straciłem głowę ze szczętem!
— Regent uśmiechnął się.
— Bój się Boga, panie Kajetanie, nie zróbże tego co mówisz i nie strać głowy ze szczętem, bo któżby gospodarstwo w Karczówce prowadził?
— Dobrze to panu regentowi śmiać się, ale mnie djabelnie gorzko w takiem położeniu. Mie mam wyobrażenia jak sobie radzić...
— Więc powiadasz pan, że wasza kasa pusta?
— Jak stodoła na przednowku, panie regencie.
— I rata Towarzystwa Kredytowego nie zapłacona?
— Grosza złamanego na to nie mam.
— A nie próbowaliście zkąd dostać?
— My nie, ale dobrzy ludzie próbowali nam dać... Tylko widzi pan regent dobrodziej, nijako