— Więc panie regencie, ja nie będę potrzebował odstawiać mu pszenicy?
— Tak mi się zdaje.
— Bogu dzięki! Teraz będę miał spokojną głowę przynajmniej! nie będę się z tymi łapserdakami ujadał, a doprawdy tak czasem ręka świerzbiała, że człowiek tylko pięści ściskał.
— Prędki dobrodziej jesteś, bardzo prędki... ale otrząśnij się ze smutku — wszystko się jakoś połata. O żyda bądź spokojny, o Towarzystwo także, a co się tyczy gotówki, to jutro ją otrzymasz. Zdaje mi się, że kanonik wybierał się do was, to przy okazji zawiezie — ja nie będę miał czasu.
— Doprawdy, panie regencie, sam nie wiem jak mam dziękować... niech Bóg da zdrowie... bo doprawdy żebym się Pana Boga nie bał, tobym się już chyba obwiesił na starość w tych opałach.
Regent się roześmiał.
— Nie gadajże dobrodziej głupstw, proszę cię, a zamiast podziękowania, przyszlij mi przy okazji kilka szczepów ładnych gruszek do mego ogródka, bo wyobraź sobie, że mi tej zimy kilka sztuk wymarzło.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.