Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie regencie dobrodzieju, żebym miał nie wykopać, ale własnemi rękami z ziemi wygrzebać, to wygrzebię i przyszlę co najpiękniejszych. Mamy niezgorszego badylarza, dobrze szkółek pilnuje, to też przyszlę samych pięciolatków w koronach, a wybiorę gatunki, jakie tylko mamy najlepsze. Niech tylko pan regent dobrodziej każe doły powykopywać tymczasem, to panu cały ogród zasadzimy, u nas tego dobrego dosyć, bo nieboszczyk kochał się bardzo w ogrodzie.
— Dobrze, dobrze, panie Kajetanie, skorzystam z waszej grzeczności, a doły niedługo przysposobić każę. Wiesz, że ogród to już moja słabość, niewinna słabość co prawda, ale zawsze słabostka. Przywiązuje się człowiek do rośliny, gdy ją własną ręką wypielęgnuje. Nie dziw się temu.
— Co się dziwić, panie regencie! Ja sam, jak spojrzę na łan pszenicy, co to wyrośnie, panie dobrodzieju, żeby się człowiek z koniem w nią schował, to aż mi się oczy śmieją; albo proszę pana regenta, dobry jęczmień, gęsty, zwarty, jak ściana, a kłosiska wielkie, długie, wąsate, to rozkosz! dalibóg rozkosz, panie regencie. Co się dziwić? co się dziwić? co się dziwić? toć prosty chłop to lubi, każdy lubi.
— No, co to, to nieprawda, bo nie każdy lubi?
— Jakto? kto nie lubi?
— Choćby wasz pan Stanisław naprzykład?
Rządca ręką machnął.
— Eh! co on lubi? ja i sam nie wiem. Niby to dziedzic przecie, gospodarz, a nawet przy-