Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

znam się panu regentowi, do stajni nie zajrzał.
Chwilkę jeszcze trwała rozmowa. Regent rzucił kilka pytań dotyczących gospodarstwa, poczem rządca pożegnał uprzejmego gospodarza i odjechał szczęśliwy, zadowolony, że tak chętną pomoc i ratunek w kłopotach znalazł.
Kamień mu z serca spadł.
Spieszył też do Karczówki, aby jak najprędzej pani Karwackiej radośną zawieźć nowinę...
Regent, gdy rządca wyszedł, napowrót zabrał się do pracy. Przez kilka godzin nie wstawał od stolika, nareszcie gdy już akt ukończył, zawołał dependenta, dał mu kilka zleceń, a sam zapaliwszy cygaro, wyszedł na zwykłą wieczorną przechadzkę.
Wieczór był piękny, ciepły, słońce ku zachodowi się schylało. Za miasteczkiem ciągnęła się droga, wysadzona wielkiemi topolami, a z niej rozciągał się widok na łąki, rzeczułkę wijącą się wśród nich i duży staw, zarosły po brzegach wysoką trzciną i sitowiem. Z drugiej strony stawu znajdował się młyn, a dalej po za nim niewielki lasek, w którym obok sosen rosły smukłe białe brzozy i gęsta, kępiasta leszczyna.
Do tego lasku regent często zaglądał. Lubił to miejsce ciche, ustronne, gdzie można było odetchnąć swobodnie, puścić wodze myślom podumać. O czem dumał? czy o kontraktach, zawartych między Berkiem a Ickiem; czy o poważniejszych zagadnieniach społecznych, czy może o młodości swej upłynionej dawno — niewiadomo; dość na tem, że lubił dumać samotnie, a nieraz z wycieczki takiej bardzo zamy-