Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

i już ztamtąd nie wróci, a synowi życie się teraz otwiera. Dziś cały świat dla niego. Aj! żeby tak na mnie! tobym zaraz tę głupią poczthalterję do stu djabłów sprzedał i machnął gdzie w świat lepszy, do jakiego porządnego miasta...
— Do Paryża, może do Wenecji!
— Et doktorowi Paryż tylko w głowie! Djabli mi tam po Paryżu, niebrak przecie i u nas miast porządnych, gdzie, panie dobrodzieju, pod Warszawką! Grodzisk panie, Sochaczew, a choćby i Mińsk wreszcie.
— No, ale kiedy jegomość nie jest młody Zakrzewski, to musisz tymczasem z nami biedę klepać.
— A ma się rozumieć, że muszę więc i klepię, ale jak klepię, jak rozumnie klepię, z jakim ja talentem klepię! to niczem Bismark, Meternich, niczem panie dobrodzieju Machiawel!
— Co prawda, to prawda, przy takiej pensyjce to istotnie żyć trudno. Trzeba też oddać panu sprawiedliwość, że po mistrzowsku umiesz bicze z piasku kręcić.
— Jak czasem, księże kanoniku, jak czasem. Niekiedy bicze, lecz częściej korczyk zboża, furę siana, lub okowity baryłkę. Ot i dziś wykręciłem trzy furki siana, tak sobie niespodzianie, ex promptu.
— Zkądże znowu?
— Zkąd? no, ma się rozumieć od Zakrzewskiego. A to dobre, taki bogacz to niech daje. Cóż to ja śmieciami będę konie pasł czy co? Listów to im się chce, po gazety drzwi się nie zamykają, a co się tyczy siana to ani ugryź. Od nieboszczyka naprzykład miewałem całej parady furę owsianki na rok i panie co to była za fura! baba więcej w fartuch zabierze... ale synek zdaje się będzie lepszy od ojca.
— Rozmawiałeś pan z nim?
— A jakże.
— Odmienił się zapewne? tak dawno już