— Więc kiedy serce może jeszcze starym nogom rozkazywać, i gdy te słuchają jego rozkazów, toś jeszcze młody, księże kanoniku.
— Djalektyka, nie ma co mówić — piękna.
— Za pozwoleniem, księże Bolesławie, to nie są słowa próżne; pozwól, że ci jaśniej wyłożę moje myśli.
— Słucham, słucham kochany regencie.
— Otóż, widzisz księże Bolesławie, jeżeli miarą starości mają być lata, chód ociężały i siwizna na skroniach, to nie ma co mówić... żeśmy obadwaj starzy. Dźwigamy już na grzbietach pokaźne brzemię lat, a każdy rok coraz bardziej przygniata.
— Oj, przygniata, przygniata jak kamień... a czasem, mości dobrodzieju, jak reumatyzm zacznie się przypominać i zakręci w ręce, albo w nodze, jak świdrem... to starość w całej swojej grozie przed oczami stoi.
— No, tak; dzieje to zwykłe, zwykła kolej losu — ale słuchaj, księże kanoniku, powiedz mi tak szczerze, z ręką na sercu, po przyjacielsku, czy wierzysz szczerze w to, czego ludzi nauczasz?
Ksiądz zaczerwienił się po same uszy.
— A, panie regencie, jak możesz mnie krzywdzić podobnem pytaniem! — rzekł z wymówką.
— Wierzysz więc?
— Wierzę, całą duszą wierzę! — zawołał z mocą.
— A czy boli cię i oburza krzywda ludzka, niesprawiedliwość, podłość?
— Całe życie przeciwko temu walczyłem.
— Czy wyciągnąłbyś rękę na ratunek bliźniego, czy zapłakałbyś nad ogólnym smutkiem, szerokie koła obchodzącym? czy kochasz ludzi, czy kochasz biednych i cierpiących? czy ci się krwawi serce na widok niedoli?
— Co też mówisz, regencie, jakie mi pytania zadajesz?
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.