Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż, wierzysz, kochasz, współczujesz, żyjesz nietylko dla siebie, lecz i dla drugich, błądzących naprowadzasz na dobrą drogę, biednych wspierasz, ubogich pocieszasz — więc jesteś młody! Serce twoje jest takiem, jakiem było przed laty... to jest rwącem się do czynów szlachetnych i zacnych. Nie stwardniało ono, nie zeschło się w twardej skorupie egoizmu, lecz drga i uderza silnie. To, mojem zdaniem, kochany kanoniku, jest młodość. Więc nie powiadaj, żeśmy zdziecinnieli, zgrzybiali, nie mów, że zestarzeliśmy się duchem. Ciało, rzecz znikoma i ziemska, poszczerbi się ono jak garnek gliniany, stłucze, w proch rozsypie, ale duch prawom zniszczenia nie podlega, on nie starzeje się nigdy...
— Dobrze mówisz, kochany przyjacielu, dobrze widzisz te rzeczy. Szkoda, że nie masz syna, byłbyś go wychował w dobrych zasadach, i on pozostałby młodym aż do lat podeszłych, przechowałby ten święty ogień, który w duszy szlachetnej goreje.
Regent westchnął.
Gawędząc w ten sposób, dotykając różnych przedmiotów, które obchodziły ich bliżej, kanonik z regentem okrążyli staw i przeszli się po lasku, a potem wracając, wstąpili do młyna.
Młynarz, wysoki mężczyzna, w ubraniu białem od mąki i kurzu, wybiegł na ich spotkanie i szczęśliwy, że ma takich gości u siebie, zapraszał serdecznie, aby jego progów nie mijali i na chwilkę chociaż wstąpili do mieszkania.
Ksiądz i regent będąc zmęczeni dość długim spacerem, chętnie zaproszenie przyjęli i weszli do obok położonego domku, który rodzinie młynarza służył za mieszkanie.