Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Czyściutko tam było, chociaż skromnie; ściany wybielone świeżutko, podłoga umyta, w małych okienkach doniczki z kwiatami, pomiędzy któremi naturalnie pelargonie blade i czerwone geranie prym trzymały. Młynarka trochę otyła, ale młoda jeszcze i przystojna kobieta, natychmiast stół czerwoną serwetą nakryła, przyniosła salaterkę mleka kwaśnego, chleba, miodu, „co Bóg dał“, jak mówiła, byle takich gości uraczyć. Młynarz znów wydobył z szafki gąsiorek z kordjałem własnej roboty.
Była to zwyczajna mocna wódka, nalewana na zioła, a tych ziół było coś aż „trzy dziewięci“, kabalistyczna liczba, mająca podobno cudowne własności! Wśród tych ziół znajdowała się mięta, kozłek, dzięgiel, piołun, rozchodnik, macierzanka, nawet kwiat lipowy, a skutek tego kordjału, według opowiadania młynarza, miał być zdumiewający. Naturalnie, że goście nie wzgardzili tym niewykwintnym eliksirem — i ku wielkiej uciesze i radości młynarki, energicznie zaatakowali kwaśne mleko, oraz czarny, lecz smaczny i dobrze upieczony chleb.
Gdy goście, rozmawiając z uprzejmym gospodarzem, siedzieli przy suto zastawionym stole, z różnych kątów, nieśmiało, jak myszy z dziur, zaczęły się pokazywać dzieci. Wchodziły one niby przypadkiem, lecz na ubraniu ich i na uczesaniu znać już było rękę matki, pragnącej aby jej dziatwa jak najpiękniej przedstawiła się gościom. A było tego coś sześcioro, wszystko tęgie, tłuste, o jasnych blond włosach,