Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

oczach niebieskich, policzkach pełnych jak bułki upieczone świeżo. Zbliżały się do gości nieśmiało i kłaniały się niezgrabnie. Siódmego, najmłodszego Benjaminka młynarka na ręku przyniosła i ten przecież musiał wystąpić, bo chociaż miał dopiero rok, ale już był taki mądry, że jadł jak stary, a jak którego ze starszych braci ujął za gęstą czuprynę, to matka ledwie mogła mu rękę otworzyć i braterską szopę z niej oswobodzić.
Ksiądz dzieci lubił. Starsze przywołał do siebie i z katechizmu egzaminować je zaczął. Odpowiadały dobrze i roztropnie, a po każdej odpowiedzi twarz matki rozpromieniała się rumieńcem radości i dumy. Wszakże to jej dzieci, a to co umieją jej nauka!
Trzem starszym zapowiedział kanonik, żeby w niedzielę po nabożeństwie na plebanię przyszli, gdzie mają dostać, jako nagrodę, obrazki, drukowany katechizm i kilka bardzo ciekawych książeczek. Młodsze dzieci dostaną bardzo ładne medaliki do noszenia na szyi. Uszczęśliwiona obietnicą dziatwa wybiegła z krzykiem na dziedziniec, aby o sukcesach swoich opowiedzieć Magdzie, która właśnie przypędzała krowy z pastwiska.
Już szarzało trochę, gdy goście młynarza zabierali się do odejścia. Młynarz nie chciał puścić ich pieszo, już biegł do stajni zaprzęgać swego tłustego konika, ale regent podziękował mu grzecznie.
Odprowadzeni przez gościnnych ludzi na drogę, regent z kanonikiem poszli pieszo i pełnemi piersiami oddychali wonią łąki i świeżem powietrzem.
Księżyc bledziuchny coraz wyraźniej rysował się na niebie, słońce znikało z horyzontu.
Starzy przyjaciele szli powoli po nad brzegiem stawu.
W trzcinach i sitowiach nadbrzeżnych wiatr szumiał, na polach odzywały się przepiórki, bocian, szeroko rozpostarłszy skrzydła, dążył już