Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Obecnie, gdy torba, w której chłopak zwykle listy i gazety z poczty przywozi, starannie przejrzaną została i gdy nie znaleziono w niej upragnionych wieści, Mania przysuwa się do siostry z pocieszeniem i pieszczotą. Zapewnia, że może już jutro, pojutrze najdalej list nadejdzie, że Stefan niezawodnie napisze, że może już wraca ze Stanisławem razem. Ale pocieszenie nie pomaga jakoś — wprawdzie Celinka za pieszczotę pieszczotą odpowiada, za słowo otuchy dziękuje, ale rozżala się bardziej jeszcze i już nie tamuje łez, które obficie płyną z modrych jej oczu.
— Otrzej łzy siostruniu — rzecze Mania — nie płacz, zdaje mi się, że ciotka nadchodzi; będziesz zarzucaną pytaniami — co to? na co? dla czego? usłyszysz burę za to, że kochasz i tęsknisz. Otrzej łzy, moja Celinko.
Mania miała słuszność. Zaledwie Celinka zapłakane oczy zdołała obetrzeć, do pokoju wbiegła zadyszana pani Karwacka. Twarz jej była rozogniona, oddech przyspieszony niezwykle.
Wbiegłszy do pokoju, padła na fotel i żywo gestykulując rękami, zawołała:
— No! moje panny — koniec świata!
— Co? co, cioteczko? — zapytała Mania — co się stało?
— Ach! powiadam wam, że istotnie chyba... Nie! dalibóg utnijcie mi głowę, jeżeli co z tego wszystkiego rozumiem!...
— Intrygujesz nas, cioteczko — rzekła Celinka — i przestraszasz zarazem.
— Czekajcie, opowiem wszystko po porządku. Wiecie, że pod naszym lasem jest pastwisko?
— No — wiemy.
— Otóż nasi ludzie zajęli na tem pastwisku dwa źrebaki...
— Dotychczas rzecz zwykła.
— Tak, u ciebie wszystko zwykłe! Dwa źrebaki, nie chłopskie, ale prześliczne rasowe źrebaki, to rzecz zwykła! Nawet pan Kajetan