Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadła na fotelu przy oknie i utonęła w dumaniach. Myśl jej wybiegała daleko, do ukochanego, do brata, przeczucia jakieś smutne ją trapiły. Dla czego? nie umiała sobie dobrze zdać sprawy, lecz zdawało się jej, że jakaś chmura czarna, ołowiana, ciężka, wisi nad jej głową. Trapiły ją jakieś widma przykre, na odpędzenie których ani sposobu, ani siły nie miała. Duży pokój, w którym się już mrok wieczorny rozgościł, robił na niej bardzo przykre wrażenie.
Niedawno ojciec jej w tym pokoju na katafalku leżał, a ogromne, blado-różowemi kwiatami obciążone oleandry, otaczały trumnę.
Zdawało się Celince, że z każdego kąta tej obszernej komnaty duchy jakieś wychodzą, że na portretach prababek poruszają się koronki, że ją coś niby mgła otacza.
Chcąc się otrząsnąć z tych wrażeń niemiłych i przykrych, pobiegła żywo do okna i otworzyła je naoścież.
Na dziedzińcu, przed oficyną, w której stary rządca mieszkał, stał ekwipaż kanonika, duża, starego fasonu najtyczanka, a przy dyszlu dwa łyse, tłuste kasztany. Chłop w czapce rogatej