Ksiądz podniósł kieliszek do góry, przypatrywał mu się trochę, skosztował i rzekł:
— Zkądże to pani Karwacka tak dobrze zna się na winie?
— Jakto?
— A no, postawiliście to co macie najlepszego w całej piwnicy. Znam ja przecież wasze wina doskonale, bo z nieboszczykiem panem Zakrzewskim i z regentem kupowaliśmy zawsze do współki.
— Istotnie dobre wino — rzekł pan Kajetan.
— Et, co tam jegomość gadasz — dobre! to mało powiedziane, że dobre, to wyborne wino — choremu także dać można.
Mania umoczyła usta w kieliszku i skrzywiła się.
— Co panowie widzą w tem dobrego? szkaradzieństwo! cierpkie aż się zimno robi!
— Także mi znawczyni!
Mania śmiejąc się, usiłowała bronić swego zdania.
— Czekajno, kochanie — rzekł kanonik — przyjdzie czas, że zmienisz swe przekonanie na tym punkcie.
Pan Kajetan na gospodarskie kwestje zwrócił rozmowę. Opowiadał o zbiorach, o tem jak stodoły pozapełniał, jak duże sterty na polach popostawiał. Pani Karwacka także w tej rozmowie przyjmowała udział, gdyż z całym biegiem gospodarstwa doskonale obznajomioną była.
Gawędząc o różnych drobnych powszedniego życia kłopatach, słuchając relacji pana Kajetana i wesołego szczebiotania Mani, ksiądz nie zauważył nawet, że godzina już późna; machinalnie dopiero na zegarek spojrzawszy, spostrzegł że już północ niedaleko.
— Bójcie się Boga! — rzekł — a kiedyż ja się do domu dostanę! To zawsze tak z wami! Poślijcie, panie Kajetanie, co prędzej, niech tam Maćka obudzą, niech zajeżdża zaraz.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.