Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

Celinka ukradkiem łzę otarła. Dostrzegła ten ruch pani Karwacka i ze zwykłą sobie żywością mówić zaczęła.
— Płacz! płacz! nie wiem czego? doprawdy. Żeby tak na mnie, to jabym nie wzdychała i nie zalewała się łzami.
— A cóżby cioteczka zrobiła? — zapytała Mania.
— Co? jabym zrobiła krótko i węzłowato: wzięłabym arkusik papieru i napisała do niego na wszystkich czterech stronach... ale napisałabym tak, żeby mu się babka przyśniła!
— Jakżeż można?
— A, u was wszystko nie można! wszystko delikatnie i ślamazarnie, a to do niczego nie doprowadzi. Wszyscy dziś tacy, i kobiety i mężczyźni... dla tego też źle, źle się u nas dzieje; energji, życia, ruchu nawet na lekarstwo nie znajdzie. Oto niedaleko szukając, choćby i ten twój pan Stefan!
— A cóż pan Stefan? cóż on zawinił?
— Ciamajda jest i basta! nibyto miał pojechać, tamtego przywieźć, a tymczasem siedzi już kilka tygodni i zdobył się zaledwie na napisanie listu, z którego jesteśmy tak samo mądre, jak i przedtem. Ja powiadam wam, że już głowę tracę z tem wszystkiem, ja już tu nie wytrzymam dłużej!
— Jakto? — spytała Mania — i ciocia chciałaby nas opuścić?
To pytanie zastanowiło panią Karwacką.
— Opuścić? cóż to znowu? czyż ja to powiedziałam? Przesłyszałaś się chyba, jabym was opuściła? To paradne! Cóżbyście wy tu robiły? jaką radę dałybyście sobie? Niechże w Karczówce będzie chociaż jedna istota energiczna — a że powiedziałam, iż tu nie wytrzymam dłużej, to miałam słuszność, bo przyznacie same, że wśród tych różnych przyjemności i niespodzia-