Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

— Celinko droga — rzekła — ostatecznie do czego nas to rozrzewnienie doprowadzi?
— Ja płaczę — odrzekła Celinka — sama nie wiem czego. Smutno mi, ciężko, boleśnie, mam przykre przeczucia — jakby sny jakieś dziwne i już nietylko o brata, ale i o Stefana się lękam...
— Czy pojechał dziś kto na pocztę? — zapytała Mania.
— Dziwna jesteś, Maniu... od czasu jak żyję na świecie, nie pilnowałam tak poczty jak obecnie. Ani jeden dzień nie jest opuszczony, Poczciwy pan Kajetan, pomimo najpilniejszej roboty w folwarku, dla mnie, na moją prośbę nie odmawia człowieka, który umyślnie tylko na pocztę spieszy. Ty się pytasz Manieczko, czy posłano na pocztę? Czyżbym ja mogła o tem zapomnieć?
— Nie, Celinko, ja tylko dla tego pytałam, że widzę, to jest, że zdaje mi się, że widzę jakiegoś jeźdzca, pędzącego drogą od miasteczka, i że pomyślałam sobie: może to nasz chłopak z poczty powraca?
— Widzisz go, Maniu? to niepodobieństwo, ja wytężam wzrok i nic dostrzedz nie mogę.
— Ach, moja Celinko, wasze wiecznie zakochane i zapłakane oczy nie mogą dostrzedz tego, co jest dla wzroku zwykłych śmiertelników dostępnem — patrzno tylko uważnie.
— Nie — nie widzę nic a nic.
— Czekajże, dopomogę twym oczom. Zdaje mi się, że w pokoju nieboszczyka ojczulka na biurku leżała dawniej długa luneta polowa, przyniosę ją i wszystkie wątpliwości wnet rozjaśnione zostaną.