Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz, że nie myliłam się. Jedzie ktoś na białym koniu. Kto? poznać nawet przez szkło niepodobna. Musimy zaczekać, aż ominie młyn i ukaże się na zakręcie na grobli. Ztamtąd poznam każdego nawet gołem okiem, a cóż dopiero przez szkła przybliżające tak bardzo. Otóż teraz jest na bardzo dogodnym punkcie obserwacyjnym... Poznaję go! to jest nasz Franek, stajenny.
— Właśnie on miał jechać na pocztę.
— Więc czekajmy jeszcze dziesięć minut.
— Tak, Maniu, teraz i ja go widzę; ale cóż to za nieznośny chłopisko, jakże on powoli jedzie, zupełnie tak, jak gdyby na spacer się wybrał.
— Dziwna jesteś, Celinko! cóż chcesz, żeby pędził na złamanie karku? Co jego to obchodzi? Zresztą, czyż on wie, że ten list, który jest tylko „papierem“ dla niego, może zawierać w sobie tyle upragnionych dla nas wieści?
Masz słuszność Maniu, ale niechby chociaż troszeczkę pospieszył.
— Spieszy, spieszy, może nawet mimo swej woli. Koniowi pilno do stajni, więc idzie szybko, o! patrzaj, już jest na moście, za chwilę na folwarku będzie.
Rzeczywiście chłop spieszył. Niebawem na folwark wjechał, konia do stajni zaprowadził, rozkulbaczył go, a potem z torbą papierami wypchaną, poszedł powoli do dworu.
Celinka oczekiwała go z bijącem sercem.
Gdy wszedł, pochwybiła szybko torbę, wyrzuciła z niej gazety i tygodniki, oraz kilka listów.
Pomiędzy listami był jeden w blado-niebieskiej kopercie, z zagraniczną marką pocztową.
— A co? — zapytała Mania.
— Zdaje się, że ten — odpowiedziała prawie szeptem Celinka.
Wiedziała ona dobrze, że to „ten“. Adres napisany był charakterem równym, wprawnym, czytelnym.
Celinka przez chwilę przypatrywała się kopercie, poczem rozdarła ją gorączkowym ru-