Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

kominie!
— Ależ, ciociu!
— Naturalnie, obiedwie razem staniecie w jego obronie! przewidziałam to odrazu.
— Kiedy tu nie potrzeba obrony.
— Macie słuszność, cnota broni się sama, dobra sprawa może być wygraną bez pomocy adwokata.
— Ciocia nie pozwoli przyjść do słowa...
— Masz tobie! alboż ja co mówię? alboż wam przeszkadzam? wtrąciłam nawiasową uwagę, więcej nic.
— Tu, cioteczko, o ważne rzeczy idzie.
— Wiem, wiem, list od pana Stefana to rzecz ważna, tem ważniejsza, że tak rzadko się trafia.
— Lecz Staś...
— Staś napisał! No, to tak mi gadajcie! teraz to jeszcze bardziej będę zachwycona! dowiaduję się albowiem nadspodziewanych i nieprawdopodobnych historyj. Staś napisał! no, to chyba już koniec świata nastanie!
— Ciociu! on jest bardzo chory! — zawołała Mania na wpół z płaczem.
Pani Karwacka spojrzała na Manię.
— Kto chory? powiedcież więc — czy ten, czy tamten? czy obydwaj może? któryż pisał?
— Właśnie od pana Stefana list przyszedł — rzekła Celinka.
— Więc pan Stefan chory? cóż mu jest, co mu się stało? Mój Boże! taki dobry chłopak, czy przeziębił się, czy wypadek jaki?
— Nie, ciociu, Stefan donosi, że Staś jest chory, że przez to przyjechać nie mogą.
— Czemużeście odrazu nie powiedziały? doprawdy, że z wami, moje panny, dogadać się nie sposób. Więc powiadacie, że Staś chory.
— Tak, ciociu.
— Bardzo?
— Otóż, że nie wiemy... ale niech cioteczka będzie łaskawa sama przeczytać list Stefana.