Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż mnie to obchodzi?
— Paradna jesteś ze swoją obojętnością angielską! ją nic nie obchodzi... ludzie się mordują i zabijają — a ją nic nie obchodzi! Jestem pewny, żeby mnie przypadkiem głowa z karku spadła, toby cię także nic nie obchodziło!
— Bo widzisz, przestraszyłeś mnie, spałam tak mocno.
— O, to ci się zdarza... zdarza. Wiem o tem... ale, wyobraź sobie pyszna wiadomość! Zakrzewski młody dograł się nareszcie. Ja to odrazu mówiłem, jak tylko zaczął te bileciki... fiołeczki... i tego... zaraz mówiłem; że to się źle skończy... Spełniło się też wszystko co do joty.
Zaciekawiona pani pocztmistrzowa usiadła na łóżku.
— A co, widzisz — rzekł — jakto nigdy na dobre nie wyjdzie... Dalibóg, ja tam nigdy nie wdawałem się w takie rzeczy, chociaż także byłem młody i nawet, przyznam ci się w sekrecie, ze jedna hrabianka szalała za mną...
— E, żartujesz!
— Szalała, jak szczęścia pragnę, szalała i to tak dalece, że o mały włos nie wstąpiła do klasztoru — i byłaby to zrobiła niezawodnie, gdyby nie pewna, drobna zresztą, okoliczność...
— Co?
— No — bagatelka — za mąż poszła.
— Ale przecież miałeś mi coś o Zakrzewskim powiedzieć?
— Tak — zbudziłem cię po to. Oto widzisz jest świeżuteńka gazeta... jeszcze farbę czuć...