Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

— I w niej?
— A właśnie że w niej.
Tu poczmistrz zniżywszy głos opowiadać zaczął treść gazeciarskiej wiadomości, a tak ją przytem ubarwił, tyle nowych szczegółów dodał, że pani zupełnie już wybiła się ze snu i słuchała ze skupioną i natężoną uwagą.
Gdy małżonek opowiadanie swe skończył, z powątpiewaniem wstrząsnęła głową.
— A jeżeli to wszystko nieprawda? — zapytała.
— Jakto nieprawda? Prawda święta, przecież stoi jak wół, czarno na białem! — argumentował pocztmistrz.
— Widzisz kochanie i gazety częstokroć nieprawdę piszą...
— A przepraszam cię duszko — to być nie może.
— A jednak zechciej sobie przypomnieć ten artykulik o pocztach na prowincji — czy przypominasz go sobie?
— To był fałsz! wierutny fałsz! bezczelne kłamstwo!
— A widzisz.
— No, nie. Trzeba być sprawiedliwym, a ja właśnie takim jestem zawsze... Co się tyczy poczty, to każda gazeta kłamie — lecz pod innemi względami zawsze pisze prawdę, zupełną prawdę. Spraktykowałem to już Bóg wie odkąd...
— Bądź co bądź, jeżeli to prawda, to szkoda go, dobry człowiek był.
— Ma się rozumieć że dobry — trzy fury