ani wypoczynku, ani snu, ani jednej godziny wolnej od troski, która je tak ciężko trapiła.
Pan Kajetan już kilka dni w mieście bawił — i nie wracał, co powiększyło tylko niepokój i trwogę.
— Jednacy oni wszyscy — mówiła pani Karwacka — co ich to obchodzi, że my z niecierpliwości schniemy? że trwoga nami miota; im to wszystko jedno, zupełnie obojętna rzecz dla nich!
Celinka milczała, Mania smutnie patrzała w ziemię.
— Trzy dni, trzy dni — mówiła pani Karwacka — trzy dni długie jak trzy lata, a pan Kajetan siedzi i ani mu się śni nawet zawiadomić, choćby przez okazję, przez kogoś z przejeżdżających, jak jest i co się dzieje...
Na czwarty dzień dopiero, dobrze już po północy pan Kajetan powrócił. We dworze nikt nie słyszał jak przyjechał, ale ledwie się dzień zrobił, już się pani Karwacka o tem dowiedziała
Pobiegła coprędzej do mieszkania rządcy — i po chwilowej rozmowie, spokojniejsza znacznie powróciła do dworu.
Panny powstawały już także i dowiedziawszy się, że pan Kajetan powrócił, naprzeciwko ciotki wybiegły.
— Co? jak? — wołały obiedwie, zasypując ciotkę pytaniami.
— Dajcież mi przyjść do słowa — mówiła — niech trochę tchu złapię, biegłam z oficyny tak prędko.
— Była odpowiedź?
— Naturalnie.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.