Był wieczór ciepły, pogodny, na niebie nie unosiła się ani jedna chmurka. Świeży wietrzyk muskał listki drzew, kołysał bujne trawy i zboża, marszczył powierzchnię wód srebrnych.
Cicho było, spokojnie, a zachodzące słońce, zapowiadało pogodę.
Celinka z Manią wyszły na przechadzkę.
Od niejakiego czasu codziennie odbywały się dość długie wycieczki, a zawsze w stronę, z której mogły się spodziewać ukochanych gości.
— Dwa tygodnie już mija — mówiła Celinka — dwa tygodnie oczekiwania — i ani jednego słówka wiadomości...
— Bez serca jest ten twój pan Stefan — odpowiedziała Mania — tak się robić nie godzi.
— Co chcesz, musi mieć przyczynę jakąś, że milczy.
— Ty go zawsze usprawiedliwiasz, twoje dobre serce zawsze znajduje w sobie zapas wyrozumiałości, zawsze przebaczać gotowe.
Celinka nie odpowiedziała na to.
Szły przez jakiś czas w milczeniu, obie smutne, zamyślone, posępne, nie zważały na dzieci wiejskie, które spieszyły je powitać, nie odpowiadały prawie na ukłony wieśniaków.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.
XI.