— W takim razie będzie i dla mnie ciekawy, wszakże ta droga do naszego domu prowadzi.
Siostry usiadły na wzgórku i patrzyły.
— Nieznośny guzdrała! — Mówiła niecierpliwie Mania — żeby też tak się wlec szkaradnie.
— Eh, to pewnie żyd ze smołą jedzie.
— Nie, widzę wyraźnie, że to powóz — ale patrz Celinko... zatrzymuje się... staje.
— Rzeczywiście.
— Teraz ktoś wysiada i idzie pieszo.
— Skręca na naszą drogę...
Celinka przypatrywała się pilnie idącemu człowiekowi. Nagle zarumieniła się mocno, uchwyciła siostrę za rękę i ściskając ją silnie, szepnęła:
— To on, Manieczko, to on, o milę bym go poznała... to Stefan!
— Ach, teraz rozumiem: to on! a ten drugi w powozie to brat nasz, to Staś!
Siostry szybko pobiegły naprzeciw. W miejscu gdzie droga skręcała ku dworowi, spotkały Stefana.
Młody człowiek uchwycił rękę Celinki i pocałunkami ją okrywał.
— Przywiozłem go — rzekł — przywiozłem nareszcie, a doprawdy niełatwo to przyszło, wiele przecierpiał.
— Bieżmy, spieszmy do niego! — zawołała Mania.
— Nie, nie panno Marjo, nie można. Właśnie jadąc rozmyślałem całą drogę, jakby panie uprzedzić, ale los szczęśliwy nadarzył, żeście bezwiednie zapewne wyszły naprzeciwko.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.