Goście, a raczej starzy przyjaciele, zasiedli przy obficie zastawionym stole.
Pani Karwacka wysilała się na możliwie najlepsze przyjęcie, był to dzień bowiem dla całego domu radosny — Stanisław powrócił, a wedle zapewnień Stefana, już nigdy nie miał opuścić progów tego cichego dworku, do którego wszyscy jego mieszkańcy tak serdecznie, fanatycznie prawie byli przywiązani.
— Zdaje mi się — rzekł przyciszonym głosem i z ostrożnością niejaką kanonik — że obchodzimy tu uroczystość powrotu „marnotrawnego syna“. Pani Karwacka, jak ów poczciwy ojciec ewangeliczny, kazała zabić tłustego cielca i wystąpiła z całą paradą.
— Słuszna uwaga — rzekł regent — i w tym wypadku stwierdza się zdanie pewnego powieściopisarza, który powiedział, że nie masz nic bardziej kochającego, nad serca owych ciotek bezdzietnych, co to niby gniewne i złośliwe na pozór — przywiązują się jednak do swych niewdzięcznych siostrzeńców jak matki — i mają dla nich nieprzebrane skarby uczucia...
Zarumieniła się pani Karwacka.
— Na biblijne porównanie księdza kanonika — odrzekła pół żartem, pół serjo — odpowiem słowami Chrystusa, „że większa jest radość w niebie z jednego nawróconego grzesznika“, aniżeli z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych.
— Racja! słuszna racja! — rzekł ksiądz. — Ja zawsze państwu mówiłem, że kto chce prawdziwej mądrości szukać, niech Pismo święte czyta, ewangielistów... Każdy wyraz tam uczy kochać i przebaczać, a kto sam przebacza i kocha, ten przebaczenie i miłość znajdzie.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.