Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

niego surowym i ostrym, cóż więc dziwnego, że syn od domu uciekał... że między obcemi szukał tych nici sympatji, w które się ostatecznie każde serce oplątać musi.
— Dobry z waszmości adwokat — rzekł ksiądz.
— Prawdy bronię — odpowiedział Stefan — a to zadanie trudnem nie jest, księże kanoniku. W takich warunkach cóż się innego ze Stanisława zrobić mogło?
— Ha... zrobił się jak powiedziałem... grunt lekki...
— Zapewne, ale też ciężko tę lekkość swoją przypłacił. Zagranicą był w interesach, w kłopotach, więc też jak po śmierci ojca wpadł do domu — starał się wyciągnąć wszystko co było można, byle się z owych kłopotów wydobyć.
— Robił nawet więcej niż można — wtrącił regent.
— Mniejsza o to — to już wszystko jest uregulowane i w zupełnym porządku...
— Jakim cudem?
— Bez żadnego cudu — pieniędzmi.
— Uważam, panie Stefanie, że to pan musiałeś do tego rękę przyłożyć...
— Mała rzecz — zresztą to mi nie zginie przecież. Stanisław wyjechał, uporządkowawszy zupełnie rachunki, nawet z mniemanymi przyjaciółmi, którzy go wyzyskiwali najhaniebniej i i byliby wyzyskiwali aż dotąd, gdyby nie ów fatalny, a jak ja powiadam, szczęśliwy traf, który pozbawił go na jakiś czas zdrowia, mógł był pozbawić życia, ale ostatecznie otworzył mu oczy i wrócił go do równowagi.
— To ów pojedynek fatalny!
— A właśnie, pojedynek.
— Ale zkąd? z kim? o co?