— A no, tedy, mój bracie, skoro ci ją przyrzeczono, to bierz nie zwłócząc; pamiętaj że „beatus qui tenet...“, a panna Celinka dobrodziejka oponować zapewne przeciw pospiechowi nie będzie?
— Co tam o tem mówić? — szepnęła zawstydzona panienka.
— Ha! im prędzej tem lepiej, a teraz weźże ją Stefanie pod rękę, niech też obaczę, jak będziecie wyglądali obok siebie...
Stefan podał ramię Celince i poszedł z nią naprzód, ksiądz z regentem w pewnej odległości zdążali za niemi.
— Co pani mówisz na słowa kanonika? — szepnął młody człowiek Celince.
— Niech tylko brat do zdrowia powróci, a później pomyślimy o tem, mój dobry, poczciwy przyjacielu.
Tego dnia długo w dworku w Karczówce jaśniało światło i dobrze już po północy kanonik z regentem odjechali do miasteczka, a Stefan podążył do Dębowej, do domu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . |
Mała mieścina podobną była do miasta, w którem wszyscy mieszkańcy wymarli.
Żadnego ruchu, ulice puste, sklepy pozamykane, tylko gdzieniegdzie gromada dzieci żydowskich, o włosach kędzierzawych, rudych, albo czarnych jak smoła, bawiła się kamykami w rynsztoku.
Zresztą miasto było zupełnie puste.
Nie opustoszyła go jednak ani dżuma, ani emigracja ogólna, lecz dzień szabasowy. Żaden kupiec sklepu nie otworzył, żaden faktor za interesami nie biegał, nawet w kancelarji regenta było pusto.