Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.
I.

— A ja powiadam, że wszyscy nic nie wiecie! Przedewszystkiem stary Zakrzewski nie umarł, jak powiadacie, ani ze zmartwienia, ani ze zgryzoty, tylko na najprawdziwszy tyfus z komplikacją.
— Tak pan doktor sądzi? nie ma co mówić, po doktorsku! My zaś sądzimy po ludzku i wierzymy w to, że zmartwienie tak dobrze jak każda choroba, może człowiekowi furtkę do lepszego życia otworzyć.
— Ksiądz bo zawsze jesteś idealista i jak masz szanse na sześć, licytujesz do ośmiu, a potem leżysz bez czterech. Ja przecież nieboszczyka leczyłem.
— Niestety! bezskutecznie.
— A cóż to ja Pan Bóg jestem, czy co, żebym trupów wskrzeszał? Nie szanował się stary, jadł wszystko bez wyboru, zaziębił się, a kiedy mnie nareszcie raczono wezwać, to już tyfusik był w całej pełni, po kiku dniach wywiązało się zapalenie mózgu... no i w dwa tygodnie interes skończony! Najpaskudniejsza praktyka leczyć szlachtę, bo to swoim rozumem się rządzi, recepty krytykuje, a jak trzeba świat pożegnać, to jeszcze ma do doktora pretensję.
— Nie dziw się pan — rzekł ksiądz — wszak życie miłe każdemu.
— Et, jak komu! jakbym ja panu kazał od rana do południa oglądać żydom języki, a od południa do nocy, a często i w nocy, tłuc się na fatalnych bryczkach, żeby sobie w dodatku zjednać sławę fuszera, mordercy i truciciela, to nie wiem czyby panu życie miłem było.
— Jam chrześcjanin i ksiądz — odrzekł —