— Tak, przypominam sobie, że ojciec nic bez jego pomocy nie przedsiębrał.
— Ale — rzekła panna Celina — nie sądzę, żeby ojciec miał przed śmiercią jakieś rozporządzenia robić; naprzód bowiem gdy zachorował i położył się do łóżka, nikt nie przypuszczał, że niebezpieczeństwo jest tak groźnem, a potem, gdy się gorzej zrobiło, przytomność całkiem stracił i w takim stanie do samego końca pozostawał...
Gęste łzy popłynęły po bladej twarzyczce panny Celiny; pragnąc ukryć wzruszenie, wstała i odeszła do okna.
— Otóż i ciocia! — zawołała Mania — i w tej chwili pani Karwacka weszła do pokoju.
Była to już osoba nie młoda, słusznego wzrostu, szczupła z dość surowym wyrazem twarzy.
Pan Stanisław na jej powitanie powstał i pocałował ją w rękę.
— Zapóźno, zapóźno mój Stasiu! — rzekła — wypadało przecież oddać ojcu ostatnią posługę!
— Tłómaczyłem już siostrom, że to było niepodobieństwem.
— W takich razach, mój drogi, nie ma żadnych tłómaczeń.
— Ależ ciotuniu — wtrąciła Mania — Staś wyjeżdżał, dopiero po kilku dniach nieobecności, powróciwszy do domu zastał depeszę.
— Wszystko to być może, ale według mego zdania...
— Według zaś mego zdania, proszę cioci — rzekł kwaśno Stanisław — należało mnie zawiadomić nie wtedy dopiero kiedy ojciec umarł, lecz gdy zachorował byłbym niezawodnie przyjechał.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.