Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

pak przebył tak dużą drogę, zmartwiony, niewyspany, zmęczony, a ty mu każesz w jakieś czułości się wdawać. Nie, Maniu, niesprawiedliwą jesteś względem brata...
— Może masz słuszność, Celinko, to też uściskaj mnie serdecznie, bo zdaje mi się, że od czasu jak ojczulek umarł, to już mnie nikt nie kocha.
Celinka nie dała się prosić. Objęła Manię za szyję i przytuliła ją do siebie.
We drzwiach ukazała się ciotka.
— Jest! — zawołała w oburzeniu — prześliczne gospodarstwo! nie ma co mówić. Te zamiast wziąść się do czego, ściskają się i płaczą, a pan domu... gagatek kochany, spi! Winszuję!

III.

Po drodze wiodącej do miasta powiatowego toczył się elegancki faetonik. Chociaż gościniec był piaszczysty, jednak cztery rosłe srokacze kłusowały szybko, wstrząsając grzywami, rwąc się i skacząc, ile razy stangret z długiego bicza nad uszami im strzelił.
Przed oczami pana Stanisława, rozpartego wygodnie na siedzeniu, ukazywały się i znikały karłowate drzewa, gdzieniegdzie przy drodze stojące, a po za powozikiem unosił się obłok kurzawy, którą promienie słoneczne ozłacały.
Młody człowiek pogrążony był w zadumie. Nie patrzył na dojrzewające żyto, które wiatr kołysał, nie zważał na przechodniów, witających go ukłonem, utkwił wzrok w przestrzeń, jakby go jakaś niewidzialna siła gdzieś daleko ciągnęła.
Oparty wygodnie o miękkie poduszki powoziku zdawał się dumać o czemś ważnem. Machinalnie otrząsał papiół z zagasłego cygara, które trzymał w ręku.
Tak zadumany młody człowiek nie spostrzegł nawet, że się już pod samem miasteczkiem znajduje, i dopiero turkot kół o bruk nierówny uderzających obudził go z zadumy.