kach spoczywać będzie.
— Wiem, wiem, panie regencie i dla tego to poniekąd przybyłem do pana...
Regent spojrzał na mówiącego bystremi i przenikliwemi oczami, jak gdyby chciał odgadnąć jego myśli.
— A cóż ja? — rzekł po chwili.
— No, widzi pan, interesa nasze są panu znane, ojciec nieboszcyyk był przyjacielem pańskim...
— To prawda.
— Więc też zdawało mi się, że najlepiej zrobię, udając się do pana po niektóre informacje.
— Owszem, o ile będę mógł... ale nie wiem o co właściwie chcesz pan zapytać?
— Radbym poznać ostatnią wolę nieboszczyka.
Regent nie odpowiedział odrazu, dość długo przenikliwym wzrokiem patrzył Zakrzewskiemu w oczy, poczem odchrząknął kilkakrotnie i zaczął mówić powoli, akcentując każdy wyraz:
— Widzisz, panie Stanisławie, ostatnią wolę można rozumieć dwojako. Może być ostatnia wola umierającego odzianą w formę prawną, jak naprzykład testament własnoręczny, lub sporządzony przez regenta z zachowaniem wszelkich formalności prawnych.
— O to mi też głównie idzie.
— Otóż, w tej formie nieboszczyk, pański ojciec, woli swej ostatniej nie wyraził. Właściwie nie potrzebował tego czynić, pozostawił przecie rodzone dzieci...
— Widzi pan regent — mówił z pewną nieśmiałością Stanisław — sądziłem, że porobił jakie legaty dla oficjalistów lub dla dalszych krewnych.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.