fitury i wino, potem będzie herbatka, każę kilka kurcząt zabić.
— Co też ciotunia mówi, cóż mi po tem?
— O! to nie dla ciebie, ale dla tego kurzu, co się tam daleko na gościńcu kłębi... to dla niego.
Celinka spojrzała na drogę.
— Ja nic nie widzę, cioteczko — rzekła.
— Już, moja kochana, powiedz to komu chcesz, byle nie mnie.
— Naprawdę, ciociu, nie widzę.
— Więc spojrzyj tam wprost, przez sztachety, pomiędzy brzozę i jesion, spojrzyj na drogę.
Na twarz Celinki wystąpił gorący rumieniec.
— Istotnie, jedzie ktoś — rzekła cicho.
— A no, widzisz, ciotka ma dobre oczy, ja już oddawna widzę, że jedzie.
— Może Staś...
— Zapewne. Stasiunio kochany, gagatek! zapewne! pojechał do miasta przez Lipiny a wraca od strony Dębowej! Widocznie przez powietrze cztery mile przeleciał.
— Ach, prawda, cioteczko.
— A widzisz; zresztą twój braciszek pojechał gniademi, a ja najwyraźniej widzę siwe.
— Doskonałe oczy ma cioteczka — rzekła Celinka.
— Widzisz ty lepiej niż ja! wiesz dobrze, że to pan Stefan jedzie, tylko się przyznać nie chcesz.
— Ciociu! — rzekła z wymówką Celinka.
— No, no, daj pokój. Ja, kiedy byłam panną, tak samo mego ulubionego przez cztery
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.