Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

ściany dostrzegłam. Zresztą nie czas już sprzeczać się, bo lada chwila nadjedzie. Przyjmijcież go tu z Manią w ogrodzie, a ja pójdę, przyjęcie jakie przygotuję. Maniu! Maniu! — zawołała na młodszą siostrzenicę, która zajęta wciąż była układaniem bukietu.
— Słucham, cioteczko — odrzekła Mania, zbliżając się do ciotki z fartuszkiem pełnym kwiatów.
— No, nic, gość jedzie, zapewne przyjdzie was tu powitać.
— Kto, ciociu?
— A któżby, jak nie pan Stefan, poczciwy chłopak, ale...
— Ciocia zawsze wynajdzie jakieś ale... poczciwy, to dosyć.
— Eh! poczciwy — ale między nami powiedziawszy, ciamajda!
— Dla czego?
— Nie mam czasu tłómaczyć, dla czego? bo oto w bramę już wjeżdża.
Z temi słowy ciotka szybko ku dworkowi poszła, panienki same zostały w ogrodzie.
Słyszały jak ekwipaż przed ganek zajechał, dolatywały do nich wyrazy rozmowy gościa z panią Karwacką, potem drzwi prowadzące do ogrodu skrzypnęły.
Celinka zarumieniła się, oczy spuściła ku ziemi. Młody człowiek szybko zbliżył się do panien.
Był to mężczyzna średniego wzrostu, o rysach twarzy regularnych i miłych; w czarnych jego oczach widać było energię i silną wolę, uśmiechnięte usta osłaniał wąs długi, jedwabi-