Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Stefan ujął pannę Celinę za rękę i rzekł przyciszonym głosem:
— Panno Celino, moja najdroższa przyjaciółko, czemuż mówisz tak smutnie? czyżby to serdeczne uczucie, które nas łączy, nasuwało ci jakieś myśli posępne? Z tych kilku słów, które wypowiedziałaś przed chwilą, mógłbym wnioskować, że zazdrościsz siostrze jej usposobienia wesołego i swobody myśli, tak jak gdyby wesołość nie mogła być także i twoim udziałem. Czy tak smutnie patrzysz w przyszłość? czy może nie ufasz mi, że starać się będę, abym ci był zawsze wiernym, godnym ciebie, towarzyszem życia.
Celinka podała rękę Stefanowi.
— Nie, mój drogi — rzekła — od chwili, w której wyznałeś mi swoje uczucia, a ja odpowiedziałam ci na nie wzajemnością bezwzględną, posiadłeś zupełnie bezgraniczne moje zaufanie. W marzeniach samotnych częstokroć przesuwają mi się przed oczyma obrazy przyszłego szczęścia, a w każdym z tych obrazów przepięknych na pierwszem planie stoi twoja szlachetna postać. Ja godzinami całemi marzę o tym nizkim, skromnym dworku w Dębowej, o tym cichym dworku, tonącym w morzu rozkosznej zieleni drzew — i wówczas przychodzi mi na myśl życie wspólne, pracowite, ciche, pełne nieopisanych i niewysłowionych uroków. Ja myślę wówczas, drogi mój przyjacielu, że nie zmarnujemy młodości, że praca nasza nie przejdzie bez śladu, ja myślę, panie Stefanie, że my potrafimy oświecać ciemnych, nauczać nieumiejętnych, godzić zwaśnionych, że biedny znajdzie u nas o-