Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak dla kogo, łaskawa pani, jak dla kogo... Dla mnie staroświecki kantorek mego ojca jest nieoszacowaną pamiątką rodzinną, a w pokoiku matki tak wszystko ustawione, jak za jej życia było. Może przyszła pani domu zmieni te porządki, ja nie śmiem...
— Nie zmieni — szepnęła Celinka tak cicho, że ją tylko Stefan usłyszał. Spojrzał też na nią z wyrazem wdzięczności szczerej.
Na dziedzińcu turkot dał się słyszeć. Mania pobiegła do okna.
— Staś jedzie! — zawołała radośnie. — Wszyscy więc teraz będziemy w komplecie.
— Ciekawym, czy pozna mnie odrazu — rzekł Stefan.
— Dlaczegóżby poznać pana nie miał? — zapytała ciotka. — Przecież koledzy, rówieśnicy prawie panowie jesteście.
— Hm! widzi pani, czas ubiega, nie widzieliśmy się już dawno.
— Podoba mi się to „dawno!“ naprawdę. Ludzie młodzi, na świat im dopiero, a już mówią: dawno, przed laty... Wstydźcie się, nie udawajcie starych, kiedy wam Pan Bóg dał młodość, siły i zdrowie — ale przepraszam pana, uprzedzę Stasia, że ma tak miłego gościa; wy, moi państwo, zabawiajcie się sami tymczasem.
Z temi słowy pani Karwacka wyszła z pokoju. Pospieszyła ona do Stanisława, będącego dziś głową domu, pospieszyła aby go o szczęściu Celinki uprzedzić i pierwsza mu tę wiadomość zakomunikować. Według niej małżeństwo Celinki ze Stefanem szczęśliwem bardzo być mogło, gdyż szczere przywiązanie łączyło dwoje młodych ludzi, o czem ciotka, mająca zmysł obserwacji rozwin ęly bardzo, doskonale wiedziała. Przytem znajomość ze Stefanem datowała się od lat kilku; stary Zakrzewski, gdy żył jeszcze, chętnie go w swoim domu widywał — jednem słowem, była to rzecz ułożona oddawna, przez obie stro-