Właśnie przeskoczywszy rów, na gościniec wyjechał, gdy zdala, od strony Karczówki, dokąd oczy jego mimowoli się zwracały, dostrzegł jakiegoś jeźdźca.
Nie rozpoznał go dobrze, lecz domyślił się, że Stanisław w odwiedziny do niego przyjeżdża.
Spiął konia ostrogami i naprzeciwko gościa cwałem się puścił.
Gniady wyciągnął się jak struna, podniósł kopytami tuman kurzawy i niebawem obadwaj jeźdzcy znaleźli się tuż przy sobie.
Stefan witał gościa serdecznie.
— Bóg ci zapłać — mówił — dotrzymałeś słowa.
— A jakże, za obowiązek to sobie miałem, a przytem, jak się domyślasz zapewne, bez gościńca nie jadę.
— Wieziesz mi samego siebie, to dosyć.
— Wiozę ci więcej jeszcze.
— Cóż takiego?
— Ukłony od panien i wymówkę, żeś o nas zapomniał.
— No widzisz... siano.
— Ja im to mówiłem, ale Mania powiedziała, że my wszyscy, to jest mężczyźni, wolimy sieczkę, słomę, plewy, niż towarzystwo kobiet.
— Zawsze wesoła.
— Zazdroszczę jej tego humoru — szczególne usposobienie, Celinka nie ma takiego.
— No, starsza.
— Być może, ale nad wiek swój poważna. Wiesz co Stefanie, że ja niedługo tu będę u cie-
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.