Jakby w odpowiedzi na to pytanie sam pan poczthalter i ekspedytor poczty zarazem wpadł do pokoju jak bomba.
Była to figurka mała, niepoczesna, jak żywe srebro ruchliwa.
Gęsta, w rudawy kolor wpadająca czupryna, sterczała mu nad czołem jak szczotka, takież faworytki rudawe otaczały twarz. Pan pocztmistrz zapewne od siedzenia ciągłego przy biurku miał jedną łopatkę nieco wyższą od drugiej, ale pomimo tego był bardzo żwawy i czupurny. Mówił głośno i gestykulacją, którejby mu niejeden prowincjonalny aktor mógł pozazdrościć. I teraz, wbiegłszy do pokoju, zaraz na progu zawołał.
— A co! myślicie panowie, że u mnie jazdy nie ma? co? ekstrapoczta jak Boga kocham, jak druty i to jaka jeszcze ekstra poczta! Cztery konie jak hamany, pocztylion w liberji, trąbka, phi! anim się spodziewał, że mój Maciek tak trąbi. Niech go psy zjedzą! to panie dobrodzieju Rajczak, to skończony artysta! Ach — zawołał, rzuciwszy okiem na stolik — preferansik był! preferansik, zapewne i kolacyjka... hm! szczęśliwi panowie, arystokracja prawdziwa... Ja wyprawiałem pocztę i myślałem sobie, po kiego licha ludzie tyle listów piszą? Jak mi Bóg miły, aż strach! Pieniężne, proste, otwarte, rekomendowane, posyłki... powarjowali! głupota ludzka nie ma granic, mnie się kwitka na mięso nie chce napisać, a ci szrajbują i szrajbują jak najęci! a tu panie jeszcze ekstrapoczta, cztery konie jak drut!
— Kiedy jegomość masz przecież parę koni
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.