Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

spuścił a po chwili milczenia rzekł:
— Co prawda, nie powinienem teraz domu opuszczać. Same kobiety, zgnębione po doznanych przejściach, no, i rządca stary.
— Więc czemuż jedziesz, Stanisławie, co cię z domu wypędza?
— Konieczność, mój kochany, konieczność, nie powiem ci więcej. Jednak mam nadzieję, że będziesz miał oko na dom i gospodarstwo nasze. Liczę na ciebie, wszak cię to równie dobrze jak i nas wszystkich obchodzi.
— Nie wątpij o tem... chociaż nie rozumiem i nie znam powodów twego wyjazdu, jednak żądanie twoje najsumienniej spełnię.
— Ufam ci szczerze, mój Stefanie.
— Dziękuję, lecz zarazem pozwól, że ci jeszcze jedno zadam pytanie.
— Jakież to?
— Wyjazd taki jest kosztowny, zwłaszcza, że dość długo zabawisz, przytem rachunki jakieś masz podobno załatwiać...
— Tak jest.
— Kiedym był u was ostatnim razem, mówiłeś, że kłopoty masz, że ci gotówki brak, jakże więc jedno z drugiem pogodzić?
— Poradziłem sobie jakoś.
— Poradziłeś?
— No, naturalnie, przecież bez grosza wyjechać niepodobna. Należało pomyśleć o tem i pomyślałem.
Stefan pytać nie śmiał.
Po chwili milczenia Stanisław z krzesła wstał, po pokoju kilkakrotnie się przeszedł a potem zwróciwszy się do Stefana, rzekł:
— Wiesz co, panie Stefanie, każ ty mi konia podać, czas już do domu — dziesiąta.
— Zostań jeszcze trochę.
— Nie, nie mogę. Obiecałem siostrom, że się jeszcze dziś z niemi zobaczę, więc muszę słowa dotrzymać, a już dziesiąta blizko.