Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

sposób upozorować musisz.
— Bezwątpienia — powiem im, że tylko do Warszawy na tydzień pojadę, mniej będzie materjału do gawęd i debatów domowych, których nie lubię, co prawda.
— Delikatna to materja — rzekł Stefan — ale czy interesów, które cię odrywają od domu, nie mógłbyś listownie załatwić?
— Niepodobieństwo! nie sposób! — zawołał z mocą Stanisław.
Tak rozmawiając Stanisław i Stefan w las wjechali.
Wysokie sosny kołysały się łagodnie, dęby szumiały gałązkami twardemi, a na drobnych krzaczkach błyszczały świętojańskie robaczki. Od blasku księżyca cienie na gościńcu się kładły, aromatyczny zapach żywicy unosił się w powietrzu. Obok sosen czarnych bieliły się gałązki brzozy, drżąca osika migotała bladą podszewką listków.
Cicho było w lesie, spokojnie. Czasem zeschła gałązka chrupnęła pod ciężarem końskiego kopyta, czasem w gęstej paproci szelest jakiś się ozwał, zajączek między krzakami się przemknął, sowa z łupem, cichym lotem do gniazda spieszyła i znowuż była cisza uroczysta, poważna, niezamącona niczem, chyba tylko łagodnym szmerem liści, lub skrzypieniem starej, nadłamanej gałęzi.
Kastor, czarny wyżeł Stefana, biegł przodem przed końmi, węszył po drodze, od czasu do czasu zatrzymywał się i mądremi, pełnemi inteligencji oczami na pana swego spoglądał.
Konie szły żwawo, spokojnie, kiwając łbami.
Las nie był zbyt szeroki w tem miejscu. Niedługo też zwarta ściana sosen przerzedzać się zaczynała, gościniec ciągnął się pomiędzy młodemi zagajnikami, nad któremi, jak baldachimy czarne, wznosiły się stare sosny, w da-