niezamożny złodziej nie przyniesie na sprzedaż towaru... po cenach zniżonych.
Nie spał także i nasz dobry znajomy, pan pocztmistrz. Wyższa władza pocztowa, zapewne temu dygnitarzowi na złość, urządziła tak fatalnie rozkład poczty w owym zapadłym kącie, że szanowny pocztmistrz przez cztery noce w tygodniu nie mógł oddawać się słodkiemu spoczynkowi. Przed dwunastą wstawać musiał i dopiero około trzeciej rano mógł się rzucić napowrót w objęcia Morfeusza. Wysyłał też z tego powodu mnóstwo klątw pod najrozmaitszemi adresami, lecz te, jako niefrankowane, do miejsca przeznaczenia nie trafiały i musiały pozostać w skrzynce westchnień czysto platonicznej natury. I w tej chwili pan pocztmistrz siedzi zaspany nad stołem i segreguje listy. Brudna, zakopcona lampka oświetla kancelarję; w kącie, w gromadzie papierów mysz się grzebie i łamie sobie zęby na starej, skórzanej torbie pocztowej. Przebudzone widokiem światła muchy, tłuką się po szybach, a z poza drzwi do kuchni prowadzących słychać jakieś głośne chrapanie. Pan pocztmistrz, wybladły i zaspany, z oczami zaczerwienionemi, przegląda i segreguje listy, macając je palcami, przeglądając pod światło.
Przez ten czas nie daje swemu językowi spoczynku, a ponieważ nie ma mówić do kogo, więc sam do siebie przemawia, sam sobie odpowiedzi daje.
— Dziwna rzecz — mówił półgłosem — po jakiego djabła burmistrz do Petersburga pisze... to nie bez kozery. Czuje, że wyleci, a że ma jakiegoś krewniaczka w ministerstwie, więc stara się o coś nowego. Ani chybi, że tak — ale to było do przewidzenia, podobny safanduła na burmistrzowstwie utrzymać się nie może. Miły Boże! co za głupi los! taki to burmistrzem jest, a ja? a ja? Zresztą niech go djabli wezmą!
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.