Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Wziął pudełko z tytoniem i bibułką, zręcznie papierosa skręcił i otaczając się kłębami dymu, wpadł w zamyślenie poważne. Potarł kilka razy czoło, faworytki rudawe przygładził i uśmiechnął się. Widocznie przyszła mu na myśl jakaś kombinacja finansowa, gdyż trzeba wiedzieć, że pan pocztmistrz miał się za finansistę wielkiego i do obrotów pieniężnych uczuwał pociąg szczególny.
Z zadumy chwilowej ocknął się nagle, gdyż usłyszał chrapliwy dźwięk trąbki, rozlegający się w oddali.
— Aha! już jedzie, pilno mu! Dalibóg! dziwna rzecz, jacy tu pospieszni ludzie ci poczthalterowie na bocznych traktach! jednego dnia o pięć godzin się spóźni, drugiego o trzy pospieszy. Dziś mu było pilno, widocznie chciał się wcześniej spać położyć...
Pan pocztmistrz spiesznie zabrał się do ekspedjowania listów. Najprędzej załatwiał się z żydowskiemi kartkami, pisanemi alfabetem hebrajskim, te najmniej były dla niego ciekawe. Natomiast inne, niehebrajskie listy, ulegały surowej bardzo kontroli. Każdy z nich był przeglądany do światła i badany troskliwie.
Pomiędzy innemi, szczególną uwagę pocztmistrza zwrócił na siebie list jeden w jasno popielatej kopercie, adresowany po francusku do Drezna.
— Hm! hm! — mówił pocztmistrz — młody Zakrzewski prowadzi szczególnego rodzaju korespondencje. Ten liścik pachnie — ale czem?
Jak gdyby chcąc odpowiedzieć na to pytanie, przyłożył list do nosa i wąchał.
— Róża nie róża — jasmin nie jasmin — więc cóż u djabła?
Pociągnął mocniej jeszcze.