Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

ze dwie takie doniczki. Zapewne jest to głupstwo ale ładnie pachnie... A teraz zobaczmy co tam jest więcej.
Zręcznie wydobył list, rozłożył go i rzucił z niechęcią.
— Djabli nadali z tą francuzczyzną! Nie rozumiem, dalibóg! Tyle mamy mądrych przepisów, a nie posiadamy prawa, zabraniającego pisania listów w językach obcych! Istna wieża babel! Żydzi korespondują po hebrajsku, jak w Jerozolimie — szwaby po niemiecku — a zakochani panicze prowadzą romanse po francuzku. Żeby to zależało odemnie, tobym bezwarunkowo zabronił! zabroniłbym — i ani gadania. Co za głupota!!
Zaklnąwszy siarczyście pan pocztmistrz, do osobnej szufladki list wrzucił, na klucz go zamkną i udał się na spoczynek, dumając w jaki sposób poznać tajemnicę owej korespondencji. Nie było to zresztą rzeczą trudną, gdyż miał przy sobie starą ciotkę, ex-guwernantkę, przy pomocy której można było list przetłómaczyć.
Zasnął więc poczciwiec snem sprawiedliwego, spokojny, że ciekawości jego stanie się zadość.
Na drugi dzień, około południa, już cała inteligencja miasteczka opowiadała sobie nawzajem o nadzwyczaj romantycznych przygodach młodego Zakrzewskiego zagranicą. Wersje przechodząc z ust do ust olbrzymiały, rosły, potęgowały się, a pod wieczór z przygód tych zrobił się już dramat z pojedynkiem, śmiercią, wykradzeniem i wszystkiemi niezbędnemi akcesorjami. O Zakrzewskim poczciwe kumoszki opowiadały sobie jako o bohaterze dwudziestu czterech romansów, a nawet pani burmistrzowa rozkazała wzmocnić straż nocną z obawy, aby jej kto nie porwał.