— Więc podług pana regenta ja jestem plotkarz? ja?
— No, nie mówiłem tego wprost.
— Tak, nie wprost! tylko boczkiem, przez elewację! Rozumiem, rozumiem! to trudno, jesteśmy w małem miasteczku! tu przyjacielskie zwierzenie się, poufne... nazywa się plotką. Ha! ha! żałuję, żem panu dobrodziejowi próżno czas zajmował.
— Hm... prawda! czas stracony wogóle już powetować się nie da. Szkoda wielka, że zapominamy zbyt często o tej prawdzie.
— Śliczny morał! głęboki morał! ja także czasu nie tracę i dla tego pożegnam, pożegnam pana regenta dobrodzieja. Najniższy sługa...
Regent nie zatrzymywał gadatliwego gościa; z grzecznością i uprzejmością do samych drzwi go odprowadził.
Pocztmistrz pobiegł w miasteczko, nazywając regenta w myśli głazem i starą mumią, której nawet najciekawsza wiadomość zaciekawić nie może.
Po odejściu gościa regent usiadł w fotelu i zamyślił się smutnie. Plotek nie lubił, brzydził się niemi, relacji gaduły słuchać nie chciał, ale wiedział jednak, że nie masz dymu bez ognia, i że w owych wersjach i pogłoskach bezsensowych jest pewna doza prawdy. Jako człowiek, znający życie i ludzi, z kilku małoważnych na pozór wskazówek domyślał się nieraz i odgadywał wiele, a zwykle trafnie.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.