Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

chwili... jak tylko przyjechał i zamiast zająć się gospodarstwem, spać poszedł — powiedziałam, że to nic dobredo i później przeczuwałam to, przewidywałam ciągle.
— Czemuż więc ciocia nie starała się zapobiedz złemu?
— A cóż miałam zrobić? ja słaba kobieta! Zresztą, dość było spojrzeć na niego. Człowiek, który ubiera się w jakieś pstre kurtki i nosi płaszcz z rękawami, jak skrzydła nietoperza, będzie ci akurat słuchał starej ciotki, zważał na to co ona powiada! To fircyk, elegant, nikogo nie ma za hetkę pętelkę nawet. Samolubny, uparty! od dziecka był takim. Tu żadna guwernantka wybyć nie mogła, tak każdej dokuczył! pamiętam ja jego sprawki! Teraz, jak widzę, jest to samo, z tą różnicą, że jak był mały, to robił małe psoty, a jak urósł to popełnia kolosalne głupstwa!
— Nie sądźmy, nie będziemy sądzeni — rzekła cicho Celinka.
— A wiesz, moja droga, że jesteś paradna! Nawet zrobiłabyś doskonale, żebyś dała swemu panu Stefanowi odkosza, a wyszła natomiast za jakiego adwokata. Oboje bronilibyście uciśnionych niewinności i przerabiali czarnych kruków na białe gołąbki... Ja ci to na serjo proponuję, Celinko, masz świetny interes do zrobienia.
— Ciociu, ciociu! dla czego cioteczka taka przykra jest dla mnie?
— Mam być słodka jak cukierek? mam być wesoła i cieszyć z figlów waszego gagatka! Wyborne dalibóg! O! masz nowy powód do radości! Pełna fura żydów wjeżdża do folwarku — czego oni chcieć mogą? Zapewne nowy figiel pana Stanisława, ach! to nie do wytrzymania — to koniec świata chyba!
Powiedziawszy to, pani Karwacka szybko w stronę folwarku pobiegła. Panienki pozostały same.