apoplektyczny jest wrażeniem dość silnem, tak dla tego który atakowi podlega jako też i dla tych, którym zdaleka widnieje ułudna perspektywa majątku, swobody i tym podobnych osobliwości tego doczesnego żywiołu.
Przyjechali lekarze, i po długich certowaniach się nad metodą leczenia apopleksji, postanowili iż należy upuścić cokolwiek krwi szlachetnemu pacjentowi, który już nawpół zastygły oczekiwał ostatniej swojej godziny...
Niestety, puszczenie krwi dowiodło tylko jasno jak na dłoni, że szanowny pan Salzpiper w interesach, wżyciu, a nawet po ataku apoplektycznym posiadał... krew zimną i z tą zimną krwią poszedł składać pierwszą wizytę ojcu Abrahamowi i znaczniejszym patryarchom...
Jeden z lekarzy udał się do buduaru pani, i w pełnych elegancji oraz słodyczy wyrazach oświadczył jej iż została wdową...
Mdlejąc i padając z nieopisanym efektem na miękką jakby umyślnie do zemdlenia zrobioną kozetkę pani Salzpiper od niechcenia rzuciła okiem w zwierciadło jakby chcąc się przekonać czy do twarzy jej będzie w żałobnej szacie wdowiej.
Zwierciadło powiedziało jej że tak, i młoda wdowa zemdlała z małym ledwie dostrzeżonym uśmieszkiem na ustach...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pan Salzpiper spoczął sobie i spoczywa dotychczas w grobie swoich przodków — pani w powłóczystej czarnej sukni, w gęstym woalu na twarzy pociesza się jak może zagranicą dokąd wyjechała z chłopcami, wyobrażam ją sobie — piękną być musi, blondynkom jasnym szczególniej w czarnym kolorze do twarzy. Wygląda jak bogini smutku wzdychająca wśród wysmukłych cyprysów... Chłopaczków zabrała z sobą, a ja jestem znowuż wolny jak ptak, i znowuż szukam obowiązków i... wrażeń.
Historję serca, a raczej jeden epizod z historji serca pani Salzpiper nazwałem listami pedagoga. Wyda się to dość zabawnem tym, którzy pod tym tytułem chcieliby widzieć szereg niesłychanie mądrych rzeczy pedagogiczno-krytycznych.
Tego nie potrzeba. Zresztą byłem ja jednym z najlepszych pedagogów, ponieważ przez kilkotygodniowy mój pobyt w domu ś. p. bankiera Salzpipera nie miałem z chłopcami ani jednej lekcji, nie skrzywiłem ich młodych pojęć, ani nie zasiałem w nich złego ziarna, gdyż przez cały czas czytywałem głośno poezje i romanse patrząc w habrowe oczy pani Reginy.
Właściwie więc nie byłem pedagogiem de facto, lecz raczej lektorem i nie piszę listów pedagoga, lecz maleńki krótki romansik mojej słuchaczki, którego byłem mimowolnym świadkiem...
Z obowiązku tedy romansopisarza powinien bym powiedzieć jeszcze słówko o losach bohatera, szanownego Maksa, który był pośrednią przyczyną nagłej i niespodziewanej śmierci pana Salzpiper, i za zbyt śmiało może spoglądał w habrowe oczy pani Reginy.
Niestety, dalsze losy bohatera mojego są mi znane tak mało, jak wnętrze sypialni cesarza chińskiego, nie powiem więc o nich ani słowa.
Biedny Maks, wsadzili go do kozy i od tamtej pory przepadł jak kamień w wodę.