Strona:Klemens Junosza - Listy pedagoga.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdrada, odrzekłem grobowym głosem... i spuściłem oczy ku ziemi...
— Nie chcesz pan mówić... pojmuję tę draźliwość serca... jestem z tych kobiet, które umieją czuć, chociaż bywają pojmowane tak rzadko.
— Idealna baba, pomyślałem sobie, trzeba ją będzie pocieszać.
— Co do warunków, to powie panu nasz kasjer, ja nie wchodzę w takie drobiazgi... mieszkanie wskaże panu mój intendent...
— Od kiedyż mam rozpocząć moje obowiązki?
— Odpocznij pan czas pewien, przyjdź do siebie... urządź się, przez ten czas poznamy się bliżej, mówisz pan po niemiecku?...
— Mówię pani.
— To dobrze, mama moja zwykle mówi tym językiem, i podczas jej obecności towarzystwo nasze musi się do niej stosować.
— Z przyjemnością to uczynię.
— Dzięki panu, jesteś pan dobry — domyślasz się pan zapewne, że rodzina Salzpiperów pochodzi z nad brzegów...
— Eufratu, chciałem wymówić.
— Z nad brzegów Renu, pielęgnujemy też nasz język i staramy się zachowywać tradycje wspaniałych rycerzy... przodków naszych... sądzę, że te zasady zawsze będziesz się pan starał zaszczepiać w młodocianych sercach moich dziatek...
Skłoniłem się w milczeniu — pani zadzwoniła.
— Poprosić dzieci, rzekła.
Po chwili weszło dwóch chłopczyków ubranych z pewną elegancją, z przesadą nawet, a matka rzekła do nich;
— Moje dzieci, przywitajcie waszego nauczyciela pana Henryka.
Na to wezwanie jeden z chłopaczków zaczął kręcić palcem w nosie, drugi zaś wziął się do łowienia much na oknie.
— Wybacz pan, to jeszcze takie młode i nieśmiałe aniołki, rzekła pani Salzpiper.