wać że jesteśmy na lagunach w Wenecyi... Domy i woda, woda i domy... Na upartego można znaleść i plac S-go Marka (targ się na nim odbywa) i pałac Dożów... Nie zaręczyłbym że który obywatel tej dzielnicy nie nazywa się Jankiel Doża. Dalej, dalej, drogą pomiędzy składami, fabrykami, kamienicami zwróconemi do drogi frontem, bokiem, tyłem, — przyjeżdżamy na dworzec centralny — drogi nadwiślańskiej... Naturalnie że centralny, bo jedyny. — Z tego punktu za pomocą dwóch potężnych nici żelaznych, Lublin łączy się z Europą, z całym światem... Tą drogą sprowadza sobie żółte buty, modne kapelusze, węgle kamienne i książki — tą drogą wywozi piękne panny z miasta, zboże z okolicy, piwo i mąkę i izraelitów za geszeftami.
Równo ze słońcem budzi się to ładne miasteczko, dzwoni zegar na Krakowskiej bramie, dzwonią dzwony kilkunastu świątyń, świszczą lokomotywy pociągów, turkoczą wozy chłopskie przez wszystkie rogatki na targ śpieszące, ruszają się dorożki na mieście; inteligencya małoletnia śpieszy do szkół, pełnoletnia do biur, kantorów, sklepów, w ogóle do obowiązkowych swych zatrudnień, wędrująca akademia pod trybunał, czarna giełda na Krakowskie; zaczyna się ruch, wrzawa, szwargot.
Ku wieczorowi wszystko się ucisza, chłopi wracają do domów, giełda znika za bramą Grodzką; zaczyna się chwila spaceru, wypoczynku; nieustająca wystawa w całej pełni, nieustające... bilardy w ruchu.
Z uderzeniem godziny dziesiątej, jedenastej, chrapliwy odgłos trąby wzywa do spoczynku... Posłuszny wezwaniu temu Lublin spać się kładzie, a po nad strzelające w niebo wieżyce wypływa księżyc i we wszystkie okna i okienka, w salony i w poddasza wlewa bladawe światło i obdarza niem wszystkich bez różnicy: złych, dobrych, bogatych, ubogich, posessyonatów i stróżów.
Lublin zasypia — i piękny w blaskach słonecznych, przy księżycowem świetle jeszcze się piękniejszym wydaje.